Ponieważ bałagan panujący w moich czterech kątach przekroczył już
trzykrotnie moje granice tolerancji, postanowiłam się wziąć konkretnie i
porządnie za sprzątanie. Do czynności tej przygotowywałam się psychicznie
bardzo skrzętnie i sumiennie. Od trzech dni wiedziałam, że dzisiaj moim
arsenałem będą: ściera, zmywak i odkurzacz. Jak postanowiłam, tak zrobiłam i
teraz moja powierzchnia mieszkalna lśni czystością. Jednak nie piszę tego, aby się
pochwalić, ale by podzielić się refleksją i pytaniami (pewnie jak zwykle bez
odpowiedzi), które nasunęły mi się podczas szorowania kosza na śmieci.
Każda z nas ma jakiś tam poziom akceptowalnego bałaganu. Dla jednych to
będą trzy talerze po kanapkach w zlewie, a dla innych coś, co potocznie nasze
mamy nazywały „chlewem”. W pewnym momencie przychodzi taka chwila, iż uznajemy,
że czas posprzątać i, tak jak w przypadku bałaganu, ta chwila przychodzi różnie
– po godzinie od włożenia talerzy do zlewu lub po potknięciu się, które jakimś
cudem nie skończyło się otwartym złamaniem. W końcu sprzątamy. A jak to jest z
naszymi życiowymi partnerami?
Człowiek, z którym dzielimy życie jest dodatkiem do nas. Jest elementem,
który wprowadzamy do naszego świata. Zwykle nie jest to prezent darowany przez
starą ciotkę z Katowic, więc nasze początkowe zadowolenie jest dość wysokie.
Tylko co się dzieje, jak ten drugi człowiek zaczyna nam przeszkadzać? Zaczynamy
się o niego potykać, przeszkadza,
zawadza, wnosi więcej smutku niż uśmiechu. I wtedy zaczyna w naszej głowie
kiełkować pomysł o porządkach. Jednak gdyby to było takie proste.
Rzeczy i śmieci nie mówią, nie powiedzą: „Ależ kochaaanie, miałem ciężki
okres, no weeeź się nie wygłupiaj”. Nie poprzytulają, nie wzbudzą głębszych
wspomnień. Dajemy więc szansę jedną, drugą trzecią, z myślą „a może się jeszcze
przyda”.
Zastanawiam się, czy wyuczone nawyki podczas sprzątania mają bezpośrednie
przełożenie na związki. Jedni są nauczeni, aby wszystko, co niepotrzebne
wyrzucać bez sentymentów i nie gromadzić śmieci. Inni segregują i zostawiają
część „na wszelki wypadek”. Są nawet choroby psychiczne, jak zbieractwo, czy
coś w ten deseń.
Zwykle, kiedy przychodzi pierwsza myśl o porządkach pojawia się kolejna: „ale
szkoda mi tych X lat”. Dla mnie osobiście to takie science-fiction, bo czasu
nie da się cofnąć, ze względu na przeszłość mamy męczyć się w teraźniejszości?
Wpadamy w panikę, że już nigdy przenigdy, że na zawsze same, że takiego
drugiego itp. Ale czy na pewno? Skąd się bierze aura „niezastąpienia”? Czemu
tak usilnie trzymamy się pazurami przeszłości i fajnych chwil nie widząc, że
nasze „tu i teraz”, które właściwie jest najważniejsze, sypie się i marnieje?
Czy zastanawiając się nad wyrzuceniem, bierzemy pod uwagę bardziej siebie, czy
element wyrzucany? Jako dorosłe baby, nie powinnyśmy mieć sentymentu, bo
przecież wyeliminowanie tego, o co wciąż rozbijamy nasz najmniejszy palec u
stopy i ronimy przez to łzy, nie powinno stanowić problemu. A jednak. W takich
chwilach włącza nam się dziecko – „Ale miś będzie płakał jak go wyrzucę!” (
zawsze można misia oddać, niech ktoś inny się pocieszy).
Sentymenty, trzymanie się przeszłości i jakaś taka dziwna nieporadność
występują zawsze, kiedy przychodzi nam się czegoś pozbyć. A wystarczyłoby
spakować pudełko i pokazać drzwi- samo wyjdzie. Zastanówmy się czasem poważniej
nad porządkami w naszym życiu, bo nie warto spędzić go w bałaganie, nawet jeśli
mamy na niego dużą tolerancję. Zmiany? Bywają, ale szybciej i zdrowiej jest
doprowadzić stare, wysłużone krzesło do dawnej świetności, niż liczyć w głębi
duszy, że „on się zmieni”. I – to chyba najważniejsze, czyż jako kobiety nie
lubimy nowych rzeczy? J
P.S. Widzę po statystykach, że ktoś tu zagląda, bardzo mi z tego powodu miło :) Nie krępujcie się i komentujcie jeśli jakaś myśl przyjdzie Wam do głowy. Dodałam również możliwość powiadamiania przez e-mail o nowych postach (kolumna po lewej).
Syllogomania to się nazywa.
OdpowiedzUsuńCzyż nie oddajemy czasem cennych przedmiotów do renowacji? Z nadzieją, że ktoś pomoże tchnąć w nie nowe życie? Cennych, bo wiążemy z nimi wspomnienia., mamy sentyment. Podobnie ze związkami. Ktoś napisał, że nie warto rozstawać się, gdy zaistnieje pierwszy powód, ale wtedy, gdy zniknie ostatni, by być razem.
OdpowiedzUsuńTak naprawdę najbardziej przeszkadza mi bałagan i niedbalstwo wypowiedzi. Skoro zakładamy bloga to liczymy na to, że będziemy czytani a mimo to nie staramy się pewną schludnością przyciągać czytelników. Pisząc "schludność" mam na myśli pisanie BEZ BŁĘDÓW ORTOGRAFICZNYCH.
OdpowiedzUsuńA tu pierwsze zdanie sprawia, że zastanawiam się co autorka miała na myśli pisząc o czterech KONTACH.
"...nie warto rozstawać się, gdy zaistnieje pierwszy powód, ale wtedy, gdy zniknie ostatni, by być razem." Bardzo mi się podobają te słowa... :) nie słyszałam nigdy wcześniej a warte zapamiętania... :)
OdpowiedzUsuńOgólnie nie ma co więcej dodawać... Anonim z 8.X zawarł wszystko na ten temat...
Ale j.w błędy ortograficzne do poprawy zdecydowanie...
wydaje mi sie ze autorka ma pewien problem z mezczyznami , ciekawe dlaczego... hmmm
OdpowiedzUsuńBardzo brzydki layout, nieciekawe treści, a fakt, ze polecasz książki "Dlaczego mężczyźni kochają zołzy"... cóż :)
OdpowiedzUsuńOgromne brawa za KONTY ;)